Wydarzenia

Skierniewickie dzieci w fotografii XX wieku, wystawa

Od 9 czerwca 2014 r. w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Skierniewicach można oglądać wystawę "Skierniewickie dzieci w fotografii XX wieku". Wystawa czynna do 25 sierpnia.

Prezentujemy eksponaty i zdjęcia ze zbiorów: Marii Anackiej-Łyjak, Krzysztofa Borzęckiego, Danuty Dworczyńskiej, Małgorzaty Grzejszczak, Andrzeja Holewińskiego, Katarzyny Jagiełło, Andrzeja Kostusiaka, Dariusza Kowalczyka, Janiny Kowalskiej, Lidii Krzesiak, Grażyny Krajewskiej, Jadwigi Kwapińskiej, Małgorzaty Lipskiej-Szpunar, Katarzyny Malinowskiej, Danuty Matysek, Zofii Miazek, Krzysztofa Michalaka, Edyty Nowak, Marka Olczakowskiego, Wiesławy i Władysława Plaków, Heleny Plucińskiej, Eweliny Skrzypińskiej, Joanny Skrzypińskiej, Mirosława Stambrowskiego, Elżbiety Stefanek, Agnieszki Stępowskiej, Izabeli Strączyńskiej, Stanisława Ślubowskiego, Ewy Viscardi, Szymona Viscardiego, Jana Wieczorka, Władysławy Wity i Jolanty Woźniak.

Wszyscy wiemy, że dzieci są naszym skarbem, dumą i że  bardzo staramy się zapewnić im szczęśliwe, beztroskie życie. Od momentu narodzin wymagają stałej opieki i pielęgnacji.  W jaki sposób w XX wieku dzieci żyły, rosły i rozwijały się i bawiły, ukazuje wystawa.
Zacznijmy od początku. Niemowlaki wożone były w śmiesznych drewnianych wózkach, ciężkich i niezwrotnych. Z biegiem lat drewniane pojazdy zostały wyparte przez plastikowe, na wysokich albo bardzo wysokich kołach. A potem handlowcy starali się często zmieniać fasony, żeby modele nadążały za modą. Maluchy owinięte w pieluszkę z tetry i dodatkowo z flaneli, ułożone na tak zwanej ceratce w długiej poduszce z pierza - dla ciepła i bezpieczeństwa, nie bardzo mogły korzystać z zabaw. Musiała im wystarczyć  grzechotka, no i miś! W miarę jak dziecko rosło, wyciągano je z poduchy, ubierano w rajtuzy i w zależności od płci, w spodenki lub sukieneczkę. Nadal było pod opieką najbliższych. Jednak czas płynął i wreszcie maluch mógł wyjść na dwór, czyli podwórko lub nawet ulicę, bo ruchu samochodowego prawie nie było. Tylko czasem przejechał wóz konny.
Dzieci zawsze lubiły się bawić. W miarę jak rosły, wymyślały nowe sposoby na miłe spędzanie czasu. We wczesnym dzieciństwie zabawy były zazwyczaj koedukacyjne. Kiedy przybywało lat, chłopcy bawili się  w swoich grupkach, a dziewczynki w swoich.
Dziewczynki zazwyczaj grały w klasy, bawiły się w rodzinę, w której lalki były dziećmi, a kawałek placu ogrodzony kamyczkami – domem,  no i oczywiście w ulubioną zabawę, czyli w sklep. Sprzedawczyni stawała za  wymyśloną  ladą,  a pozostałe dziewczynki podchodziły kolejno i prosiły o kilka kamyczków, czyli jajek, piasek był raz mąką, raz cukrem, utarta na proszek cegła udawała kakao, kolorowe szkiełka  - cukierki. Kawałeczki papieru zastępowały pieniądze, a jeśli nie było papieru, wystarczało zwykłe przyklepanie ręką. Fantazja dzieci była nieograniczona. Uwielbiały też skakać na skakance, którą przeważnie  był kawałek zwykłego sznurka, lub grać w klasy. Czasem opowiadały sobie różne historyjki i szeptały dziewczęce tajemnice. 
Chłopcy najczęściej kopali szmaciankę, to jest owiązaną sznurkiem gałganianą kulę, zastępującą prawdziwą piłkę. Lubili także toczyć odpowiednio wygiętym drutem fajerkę. Mogli to robić całymi godzinami. Ambicją każdego było utrzymać ją w ruchu jak najdłużej. Bardzo chętnie grali też w „kufika”. Potrzebny był do tego niewielki nożyk, a że nie każdy chłopak takowy posiadał, więc nożyk przechodził z rąk do rąk. Należało  umiejętnie nim rzucić, by przekoziołkował w powietrzu i w określonym miejscu wbił się w ziemię. Dla utrudnienia rzucało się z paluszka, czółka, główki, noska… Dziewczyny nie były dopuszczane do tej typowo męskiej zabawy, więc mogły tylko z daleka popatrzeć na zręczne gesty chłopców.
Jednak czasem wszyscy bawili się razem, na przykład w  „Stary niedźwiedź mocno śpi” lub „Raz, dwa, trzy, baba-jaga patrzy” albo w chowanego. 
Jeśli dziecko z zamożniejszej rodziny miało rowerek, wzbudzało     wśród innych nie lada sensację. Biegało się za takim szczęściarzem prosząc, błagając, żeby dał się przejechać, króciutko, choćby kawałeczek, choćby jedno kółeczko.
Podczas tych zabaw robiono dzieciom niewiele zdjęć, natomiast okres, kiedy  uczyły się w szkole podstawowej dawał ku temu sporo możliwości. Bo to i pierwsza komunia, kiedy dziewczynki w skromnych białych sukieneczkach i wianuszkach, a chłopcy w prawdziwych garniturach, choć  zazwyczaj spodnie sięgały tylko do kolan, bo taka była moda,  pozowali prawdziwemu fotografowi. Prawie każde dziecko miało pamiątkę tego rodzaju.
Do szkoły często zgłaszali się właściciele aparatów fotograficznych i wykonywali zdjęcia grupowe każdej klasy. Młodszym dzieciom kazali zakładać góralskie cuchy i kapelusze, a dziewczynkom inne elementy ludowego stroju. Czasem na imprezy z okazji jakiegoś święta przyjeżdżała karuzela i jeśli były kucyki do jazdy, to dzieci mogły  poszaleć prawie jak kowboje.
Zakończenie nauki w szkole podstawowej stanowiło granicę wczesnego dzieciństwa. Zaczynały się nowe obowiązki i już nie wypadało bawić się w dziecięce zabawy.
Wystawa, na którą Państwa zapraszamy pozwala cieszyć się zdjęciami, na których utrwalono, jak całkiem małe, ale także troszkę starsze dzieci bawią się, uczą, wykonują różne dziwne czynności, znajdują się w bardzo różnych miejscach i sytuacjach. Na fotografiach są być może nasi przodkowie, może rodzeństwo, a może nawet ktoś z nas, są dzieci znane i nieznane.
ALE PRZECIEŻ WSZYSTKIE DZIECI SĄ NASZE
                                                 

                                                              Wiesława Maciejak